201402.14
0

Jednoetatowość – przesłanki odmowy

Analizę skuteczności wpływu tzw. „jednoetatowości” na tzw. „jakość kształcenia” publikuje DGP. Najzabawniejszy fragment artykułu to ten: „MNiSW zaznaczało, że celem wprowadzenia [jednoetatowości] (…) miało być zwiększenie jakości kształcenia w szkole wyższej, bo nauczyciel akademicki nie będzie zajęty innymi obowiązkami. Zmiana pozwoli też na zaangażowanie się w badania naukowe i zwiększy dostępność kadry akademickiej dla studentów”. Tymczasem „z łatwością można ominąć ustawowy wymóg (…) ale w ramach działalności gospodarczej lub umowy cywilnoprawnej”.


Jakim celom służy art. 129 PSW przyznała (chcąc-niechcąc?) rzecznik Uniwersytetu Warszawskiego: „Na pewno łatwiej taką zgodę uzyskają osoby, które starają się o drugi etat na uczelniach oddalonych od Warszawy, niż te które chcą pracować u naszej bezpośredniej konkurencji”. Tymczasem art. 129 PSW pośród przesłanek odmowy zgody na drugi etat nie wspomina nic o konkurencji, ani „konflikcie interesów”.


Wedle art. 129 ust. 2. Rektor odmawia wyrażenia zgody, o której mowa w ust. 1, jeżeli świadczenie usług dydaktycznych lub naukowych u innego pracodawcy zmniejsza zdolność prawidłowego funkcjonowania uczelni lub wiąże się z wykorzystaniem jej urządzeń technicznych i zasobów uczelni.Jak możliwość skorzystania przez studentów sąsiedniej uczelni z talentu dydaktycznego wnioskującego o zgodę wpływa na „prawidłowość funkcjonowania” uczelni macierzystej? Ano chyba tylko przy założeniu , że konkurowanie (projakościowy motywator) uznamy za „nieprawidłowość”, a „prawidłem” systemu jest antyjakościowe minimum kadrowe. Jego mechanizm kreuje zapotrzebowanie na „utytułowanych”, bez względu na jakość ich pracy. Gdyby nie było art. 129 rektor – nawet chcąc „przytrzymać” gwiazdę dydaktyki tylko u siebie – mógłby zawrzeć umowę o zakazie konkurencji. Gdyby taka „gwiazda” nie wypełniała obowiązków wobec uczelni macierzystej można by skorzystać z sankcji pracowniczych czy cywilnoprawnych.


Dlaczego to co w służbie zdrowia ma szkodzić pacjentom , w szkolnictwie wyższym ma sprzyjać studentom? Czy naprawdę projektodawca / ustawodawca zapomniał, że „jednoetatowiec” może być formalnie w stu a realnie w kilku co najmniej  uczelniach na umowach cywilno-prawnych i to raczej nie poprawi „dostępności” dla studentów czy nie zwiększy czasu przeznaczonego na uprawianie nauki ? Do „minimum kadrowego” – fundamentu polskiego SYSTEMU edukacji wyższej –  liczą się tylko „etatowi”. „Jednoetatowość” „sprzyja więc jakości tak samo jak Karta Nauczyciela: może jesteś kiepskim dydaktykiem, ale musimy cię zatrudnić, bo inny lepszy nie dostał zgody swojego rektora by … wspierać konkurencję.


Stosującym art. 129 dedykuję dwa cytaty z byłego Prezesa Izby Pracy i Ubezp. Społ. Sądu Najwyższego prof. W. Sanetry, który wskazał w koment. do PSW wyd. MNiSW na s. 288-289:

– „… przepisy art. 129 p.s.w. powinny być z zakresie ustanowionych ograniczeń swobody podejmowania zatrudnienia przez nauczycieli akademickich interpretowane w sposób ścisły, a nawet zawężający. Jest to szczególnie ważne, gdyż sposób ich zredagowania i ich treść rodzą różnego rodzaju wątpliwości co do ich litery, celów i funkcji” – a nie jest jasne czy a contrario art. 129.2 w innych przypadkach rektor udziela zgody, czy jedynie „może udzielić”;
– i dalej Pan W. Sanetra: „… podjęcie dodatkowego zatrudnienia u pracodawcy, który nie prowadzi działalności dydaktycznej lub naukowo-dydaktycznej, nie podlega ograniczeniom przewidzianym w art. 129 ust. 1” – choć zdaniem niektórych na żadne inne miejsce poza wskazane w art. 129.4 (sądy, PAN-y, kultura itp) nauczyciel liczyć legalnie nie może.

„Publiczne zakłady opieki zdrowotnej mogą wymagać od lekarzy podpisania umów o zakazie konkurencji. Możliwość taką potwierdził Sąd Najwyższy już w 2003 r. (sygn. akt I PK 411/02, OSNP 2004/18/316)” (K. Dulewicz Dziennik Gazeta Prawna, 13.3.2014 C2). Dlaczego więc dla uczelni publicznych nie wykorzystano tego narzędzia? Bo jeśli wprowadzenie art. 129 PSW blokuje użycie takich umów, jako lex specialis wobec KP, to lekarstwo tradycyjnie gorsze od choroby, zwłaszcza jeśli „leczono” nie to co pacjentowi dolega?